piątek, 22 lutego 2013

Rozdział 11


"-Podobno namierzyłaś córeczkę M… "


[ 12 lipca ]

* Remy / … *

Megan westchnęła i niechętnie wstała kierując się do drzwi.

-No chodź.  Trzeba przecież gości przywitać.

Nie do końca wiedziałam co ma na myśli, wyglądali na złych i coś czułam, że tacy byli.  Ruszyłam za Arklys, poszłyśmy do salonu, bo tam właśnie pojawili się przybysze. Bez żadnego „dzień dobry, przepraszam czy można” wpakowali się do środka. Cała trójka majestatycznie stanęła w centrum pomieszczenia oczekując  gromkich oklasków i owacji na stojąco.  Na czele zatrzymał się dość stary mężczyzna w niebiesko czerwonym stroju, w ręku trzymał hełm. Zaraz za nim dużo młodszy gość, który chyba nigdy nie wychodzi z siłowni. Strój przypominał jakieś cyrkowe przebranie.  Obok chłopak w naszym wieku; miał białe włosy i bezczelny uśmieszek, który od tak chciało się zetrzeć.

-Co Cię sprowadza, Magneto? Przecież wiesz, że lubię tylko zaproszonych gości. – Głos Heilari zamajaczył gdzieś w tle. Dochodził ze szczytu schodów, z których powoli schodziła nasza mentorka. Spokojnie podeszła do przybyłych. Nie zwróciła specjalnej uwagi na drugoplanowych aktorów, za to bacznie obserwowała każdy ruch faceta z „kaskiem”.
-Zawsze dowiaduje się na końcu? Podobno namierzyłaś córeczkę M… - Zaczął spokojnie.
-Zamknij się. – Warknęła przerywając mu.  – Może łaskaw będziesz nie rozpowiadać tego na prawo i lewo drogi przyjacielu.
-Oczywiście.
-Gabinet.  Swoją obstawę możesz tu zostawić, dzieciaki się nimi zajmą.

Dwójka ruszyła na górę, a tymczasem w salonie zebrali się już wszyscy uczniowie. Niezręczną ciszę przerwał Jim proponując gościom coś do picia. Oni podziękowali. Znowu zapanowała głupia martwota.

Wybawienie przyniosła Lottie, która z radością przybiegła do Megan. Dziewczyna  wzięła Ją na ręce i usiadła na kanapie, chcąc zrobić cokolwiek co nie było by bezsensownym staniem i gapieniem się na czubki własnych butów.  Siwy pojawił się obok niej w dosłownie sekundę. Czyli już wiem co potrafi. Ale jak się zwą? To nadal tajemnica. Neal natychmiast zajął miejsce po drugiej stronie Meg, czyżby znaczył swoje terytorium?

Electra i Makabra stojące w różnych kątach pokoju wydawały się równie zakłopotane. Tipathy przesłała mi telepatyczna wiadomość:

<Biały: Quicksilver, ten drugi to Colossus. Na pędziwiatra radze uważać, pies na baby. >

Podziękowałam Jej i niepewnie rozejrzałam się. Błagalne spojrzenie Megan zmotywowało mnie do jakiegokolwiek działania.

-Miałyśmy wyjść z Lott, także… - Zaczęłam niepewnie.
-No tak! To my idziemy, a wy się grzecznie bawcie. - Uśmiechnęła się. Neal postanowił do nas dołączyć i razem poszliśmy do ogrodu.


*Alice / Tipathy *

Oparłam się o ścianę obserwując muchę chodzącą po suficie, Quicksilver w tym czasie bajerował Maddie.

-A w mordę to chcesz?! - Wydarła się tracąc cierpliwość.  

Gorąco popierałam ten pomysł i gdyby nie brunetka - zrobiłabym to osobiście.

-Kotku nie denerwuj się tak. Złość piękności szkodzi. 
-Jak cię zaraz...! - Zamachnęła się i uderzyła w powietrze, bo odważny Pietro zwiał na drugi koniec pokoju, w którym znajdowała się Electra.
-A my to się chyba nie znamy jeszcze. - Zaczął z uśmiechem nr 3.  
-I ten układ mi odpowiada. - Odparła niewzruszona. 
-Mi nie bardzo. Skoro już tu jestem to wiesz...

Chyba nie lubi takich natrętów. Poszła do swojego pokoju, a chłopak próbował dalej. Że też mu się chce... To całe przedstawienie wyglądało komicznie, ale na razie wolałam wstrzymać się ze śmiechem. Kiedy pojawił się przed Macabrą, a ta wystawiła swoje kły natychmiast się ewakuował. Oczywiście przyszła kolej na mnie. 

-Czego? - Warknęłam widząc przed sobą jego wyszczerzoną buźkę.
-Mogłabyś być trochę milsza.
-Chyba jednak nie. Odwal się, co?

Zrezygnowany opadł na kanapę mrucząc coś o niewychowanych krowach. Jeszcze chwila i te krowy nadzieją go na swoje rogi, może zaboleć.

-Idź po Remy i Megan, lepiej żeby były tutaj gdy Heilari skończy. - Powiedział mi Jim. Nie zdążyłam nawet rzec "chyba sobie żarty robisz! Nigdzie nie idę! Nie chce mi się", a Pietro już stał obok nas z niezbyt inteligentną, zaskoczoną miną.
 -Ta Remy? Ta... No wiecie?
-No wiemy. Idź zajmij się czymś pożytecznym, na przykład zniknij. - Odpowiedziałam kierując się do drzwi.

Godzinę później, kiedy zgodnie (tak, to możliwe) oglądaliśmy coś w telewizji, otworzyły się drzwi gabinetu pani H. Magneto wyglądał na trochę oburzonego, za to dyrektorka miała dobry humor. Obydwoje zeszli do salonu, Peter i Quicksilver wstali ze swoich miejsc i wyczekująco wpatrywali się w swojego mentora. 

-Colossus lecimy. Ty Synu zostajesz kilka dni i...
-Jak to?! - Krzyknął ze złością i podbiegł do swojego ojca.
-Uznaliśmy, że przyda Ci się kilka konkretnych treningów. Poza tym są wakacje i myślę, że pobyt tu dobrze Ci zrobi. Heilari, dziękuję za rozmowę. Mam nadzieję, że się nie mylisz.
-Ja także. Ale jeśli to się sprawdzi wiedź, że nie pozwolę Ci na za duży udział. Xavierowi też nie.
-Ale on jak zwykle dowiedział się wcześniej... - Rzekł z wyrzutem.
-Potrzebowałam jego pomocy. Za tydzień Ci go przywiozę.
-Zgoda. Daj znać.

W odpowiedzi skinęła głową. Pewnie spieszyło się Jej na nasz trening.... Eric badawczo spojrzał na Neal'a, który wyraźnie był niezadowolony z całej tej wizyty.  

Kiedy wyszli,  przyszedł czas na Danger Room. Acolytes bywali tu raz na jakiś czas, więc Pędziwiatr nie miał problemów z trafieniem na miejsce i rozeznaniem w terenie. Jak zwykle było ciężko. Anne radziła sobie całkiem nieźle, musiała już gdzieś walczyć. Macabra również potrafiła uderzyć. Remy jak to Remy, trzymała się Arklys, która pokazywała Jej co robić. Ale widzę jakieś postępy.

Heilari dała Siwemu jakiś pokój, w którym na szczęście się zamknął i nie wychodził aż do kolacji. Wieczorem całkiem spontanicznie pobiegliśmy do basenu i siedzieliśmy tam tak długo, aż zrobiło się szaro. Coś czuję, że następnego dnia wszyscy będą chorzy. Oprócz Bridget i Heilari.  

***
Kolejny rozdział, teraz będą takie krótsze ;)
Jak widać pojawia się Quicksilver :) 
Lubię skubańca ;D 

Zapraszam tutaj:  soo-heilari-avengers.blogspot.com, w najbliższych dniach dodam rozdział. 
Wiadomość z ostatniej chwili dotycząca powyższego opowiadania: czy Zuzia złamie kod walizki Heilari ? Tego dowiemy się w kolejnej części! ;]

Proszę o komentowanie obydwóch blogów, podawajcie też  adresy waszych własnych.
Pozdrawiam, Rav ;)

środa, 13 lutego 2013

Rozdział 10


[  12 lipca ]

*Megan / Arklys *

Jakoś nie mogłam spać, od kilku dni pod naszym dachem mieszkają dwie skłócone na śmierć i życie mutantki, które raczej lubią się tłuc. O 7 rano zaczynają polowanie na siebie nawzajem i trwa to aż do późnego wieczora. Niby nie robią nic otwarcie, ale ich wojny nie da się przeoczyć.  Zeszłam do kuchni po ogólnym ogarnięciu mojej osoby, miałam nadzieję, że ktoś zrobił już śniadanie, ale niestety czekała mnie samoobsługa.  Zrobiłam kilka kanapek i usiadłam przy stole włączając nowy telewizor. To był dobry pomysł, śniadania stały się lepsze. W dzisiejszych wiadomościach głównym bohaterem był Spider-man, który to znowu rozwalił kilka bilbordów ratując Nowy York przed… Jakimś złym gościem.

-Hej. – Remy weszła do pomieszczenia i uśmiechnęła się. Zaczęła majstrować przy szafkach, zapewne próbując stworzyć jakiś posiłek. Jednak przeważnie wyrzucała to co zrobiła do śmieci i brała zwykłego tosta.  Kucharka z niej marna, ale ja też master chef’em nie jestem, więc w tym temacie zamilknę…
-Hejka. – Odwzajemniłam gest i ciekawsko zerknęłam na to co robi.

Chwilę później przybyli Neal i Jim. Ukradli mi po kanapce i zadowoleni szczerzyli się jak myszy do sera.

-Ej! Zróbcie sobie sami. Niewinnych ludzi okradają w biały dzień. – Mruknęłam przyciągając do siebie talerz.
-Stawiam 10 dolców, że jej się nie uda. – Szepnął Devil obserwując rudą. Dzięki za ignorowanie moich oskarżeń…
-To nie do mnie.  Wszyscy wiemy jak to się skończy.
-W sumie racja. – Schował pieniądze do kieszeni.
Nie minęło 10 minut kiedy usłyszeliśmy głośne westchnięcie Remy, a potem zawartość miski pofrunęła do kosza. Zrezygnowana dziewczyna wyjęła jogurt i przysiadła się od nas ze zrezygnowaną miną.

-Kiedyś się uda. – Uśmiechnęłam się.
-Taaa… Kiedyś.

Po jedzeniu przenieśliśmy się do salonu, nudziło nam się, a efekty w postaci bitwy na poduszki były widoczne.  Przywaliłam Neal’owi i humor od razu mi się poprawił! Zabawa skończyła się gdy poleciały pióra, a wybawiona dzikimi krzykami Heilari pojawiła się na schodach i znaczącą kaszlnęła.

-Dzieci, dzieci, dzieci… Arklys, Falcon: dzisiaj macie małą misję.  Zapraszam do mojego gabinetu.  – Zawróciła i weszła do siebie nie zamykając drzwi.
-Czy ja dobrze słyszałam?! Pierwsza misja… - Tak, moja radość była niesamowita. Sala Walk i hologramy nie dają tego czegoś.

Ruszyliśmy w kierunku pokoju Dyrektorki, zajęliśmy miejsca i z niecierpliwością czekaliśmy aż zacznie mówić. Jednak ona tylko patrzyła na nas z pobłażliwym uśmiechem, chyba zbyt bardzo okazywałam swoje emocje.

-To nic wielkiego. – Przemówiła w końcu. – Jak wiecie Macabra jest wampirem i musimy dostarczać Jej ludzką krew, żeby  nikogo nie zabiła. Dziś stwierdziła, że dłużej nie wytrzyma i natychmiast musi sobie łyknąć lampkę ARh-  lub jakiejkolwiek innej…
-Czyli… Nie mówisz chyba, że mamy jej przyprowadzić kogoś… - Lekko spanikowałam, nie miałam zamiaru robić czegoś takiego.
-Nie. Weźmiemy krew ze szpitala, kilka torebek, na zapas. Jej do szczęścia potrzebna jedna.
-Musimy ją ukraść? – Tym razem odezwał się Jim.
-Mniej więcej. W miejskim szpitalu mam znajomego lekarza. Z resztą znam setki lekarzy, którzy wiszą mi przysługi. Krew jest w zabezpieczonym pomieszczeniu, żeby się tam dostać potrzeba kogoś z przepustką albo doskonale wyszkolonego agenta. Wy nie dacie rady. Doktor McClain wyprowadzi torebki z pomieszczenia, wy musicie wejść na odpowiedni oddział, zabrać przesyłkę z jego rąk i wyjść niezauważenie.
-Jak go poznamy?
-Mały, Łysy, zawsze ma jakiś oryginalny krawat. Zresztą podejdzie do was kiedy zobaczy granatowe włosy.

Skrzyżowałam ręce i spojrzałam na nią spod byka. Nie lubię jak ktoś o tym mówi, nie mogę ich farbować, nie mogę ich ściąć… Nic nie mogę.  Zadanie było proste jak drut, w sumie mi pasowało, chociaż nie pogardziłabym czymś ambitniejszym.

-Wyjdziecie za godzinę. Wyglądajcie normalnie, w razie czego udawajcie.  Jest 8:20, poinformuję McClain’a. Przygotuję  wam też plecak, będzie czekał w holu, bo ja zajmę się  wtedy treningiem z resztą.
-Czyli to zamiast ćwiczeń w symulatorze? – Zapytałam z uśmiechem.
-Tak, ale wieczorem pobawicie się wszyscy.  Dzięki i powodzenia.

Poszłam do siebie i jako tako przygotowałam do misji. Moja pierwsza akcja, szkoda, że taka nijaka, ale lepsze to niż nic. Żeby jakoś zająć czas włączyłam radio, to jednak nie wystarczyło, więc zaczęłam czytać książkę. Po pół godzinie nie wytrzymałam i niczym tygrys w klatce spacerowałam po pokoju.  Usłyszałam pukanie i dosłownie po sekundzie otworzyłam drzwi.

-Możemy już iść?- Zapytał Jim z błagalną miną.
-No pewnie, nie dam rady dłużej czekać.

Zabrałam z fotela torbę i wyszliśmy. Na dole czekał na nas pusty plecak, chłopak wziął go i ruszyliśmy w drogę.  Żadne z nas nigdy nie było w tym szpitalu, więc droga zajęła nam nieco więcej czasu niż było to w planach. Po 20 minutach zobaczyliśmy okazały, chodź dość smutny szpitalny budynek.  Staraliśmy się iść pewnym krokiem i nie rozglądać się zbyt ostentacyjnie, chwilę później byliśmy już w dużym holu, gdzie znajdowała się recepcja i kilka rzędów krzesełek. Staliśmy w miejscu jak te dwa czubki, zdaliśmy sobie sprawę , że Heilari nie podała nam nazwy oddziału, a szpital  nie należał do najmniejszych.

-Zapytamy pielęgniarek? – Wysunęłam pomysł.
-A po co mielibyśmy szukać tego gościa? Potrzebna wymówka.
-Musimy z nim porozmawiać w sprawie naszej mamy, która leży na Jego oddziale… Ta, tylko nie pamiętamy na jakim... Inaczej. Jego kumpel miał mu coś dostarczyć, my jesteśmy kurierami.
-Młodociani kurierzy? Nakręcą o tym kryminał…
-Nie no, że niby jesteśmy Jego dziećmi czy coś. 
-I co mielibyśmy przynieść?
-Chociażby pożyczoną wiertarkę, wszystko jedno.  Pewnie i tak nie zapyta.
-Ok, niech Ci będzie… - Uśmiechnął się i podeszliśmy do biurka recepcjonistki.

Młoda blondynka rozmawiała przez telefon jednocześnie zapisując adres rozmówcy na skrawku papieru, spojrzała na nas przepraszająco i gestem kazała chwile zaczekać.  Z nudów zajęłam się rozczytywaniem informacji na sucho ścieralnej tablicy wiszącej na ścianie. Zaraz potem odciągnęłam Jim’a na bok.

-Odział dziecięcy, 3 piętro.  – Powiedziałam zadowolona z siebie i wskazałam na źródło mojego olśnienia. Rozpiska i przydział lekarzy.

Znaleźliśmy windę i dostaliśmy się nią na górę. Po korytarzu grasował lekarz w postaci starszego pana z krawatem w bałwanki. Kiedy tylko nas zobaczył zaczął truchtać w naszym kierunku, ale potem zdał sobie sprawę, że wygląda co najmniej dziwnie i zwolnił do spacerku.

-Wy jesteście od Melanie, prawda? Pewnie, że prawda! Możemy iść do naszego pokoju socjalnego, jestem dziś jedyny na dyżurze.  Tam dam Wam co trzeba.

Przyznam, że dość niepewnie poszliśmy za nim lecz mimo wszystko zbudził nasze zaufanie. Mały  pokoik, w którym znajdowały się dwie kanapy, lodówka, dwa stoliki i mikrofalówka był pomalowany na pudrowy odcień różu. Okno wpuszczało do środka promienie słońca, które akurat oblewały twarz starca.

-Pewnie już wiecie, że nazywam się Frank McClain.  Mam dla was pięć torebek z krwią, wziąłem te, których było najwięcej  żeby pacjenci nie odczuli tego tak bardzo… Źle się z tym czuje, ale rozumiem, że przez to uratuje kilka żyć. Wasza koleżanka naprawdę jest wampirem? No  a wy ?
-Am… - Zaczęłam rzucając Jim’owi porozumiewawcze spojrzenie. – Tak, ona jest wampirem i gdyby nie pan mogłaby wyrządzić wiele szkód. Dziękujemy w imieniu ludzkości. A my? Mam na imię Megan. Na tym wolałabym poprzestać.
-Dlaczego? Spokojnie, jestem wtajemniczony w te mutancie sprawy. To znaczy ja nie jestem jednym z was, ale od lat przyjaźnię się z Heilari i innymi… Megan, wiem,   że to jest coś związanego z kolorem Twoich włosów.
-No tak… To jest tak, że mogę zmieniać  się w różne zwierzęta, potrafię też z nimi rozmawiać. 
-Interesujące. Na jakiej zasadzie możesz się z nimi porozumiewać?
-Po prostu słyszę co mówią, w naszym języku, to dziwne i nie umiem tego wytłumaczyć…
-A Ty chłopcze? – Zwrócił się do Falcona.
-Mam skrzydła… Także latam sobie…
-Holozegarek? – Uśmiechnął się pobłażliwie bardziej oznajmiając to niż pytając.

Jim pokiwał głową. Zaraz potem pan McClain wyjął z lodówki kilka torebek krwi i włożył je do naszego plecaka, który jak się okazało zawierał specjalny materiał, dzięki któremu w środku panowała niska temperatura.

-Dziękuje Wam. Gdyby Melanie jeszcze mnie potrzebowała to wie gdzie mnie szukać, na razie. – Pomachał nam i nie słuchając naszego „to my dziękujemy”  wyszedł kierując się do jednej z salek.

*Neal / Devil *

Po wykańczającym treningu poczłapaliśmy na basen, było tak upalnie, że czułem się jak na Saharze. Nawet Heilari nie wytrzymała i do nas dołączyła. Jedynie Macabra siedziała pod drzewem niedaleko nas w spokoju czekając na dostawę świeżej krwi. Grzeczne pluskanie szybko nam się znudziło i rozpętała się prawdziwa wojna. Piłki latały wszędzie, a połowa wody wsiąkała już w ziemie kilka metrów od brzegu basenu, który napełnił się automatycznie. Maddie próbowała używać na mnie swojej mocy, nie chciało Jej się mnie topić i stwierdziła, że sam mogę to zrobić.  Ale wtedy zadziałała pani Dyrektor, która pociągnęła Ją na dno, a potem zwiała zwalając winę na Remy. Ta wystraszona oskarżeniem ewakuowała się na leżak. Nie z nami te numery, jak na komendę wyskoczyliśmy na brzeg złapaliśmy Ją i wyrzuciliśmy  na środek basenu.  Po godzinie w końcu zmęczyliśmy się tak bardzo, że rozłożyliśmy się na słońcu.  Cisza, spokój, aż tu nagle usłyszałem dziwne piski, dochodzące z krzaków przy płocie. Dziewczyny miały w uszach słuchawki, a Heilari nic nie rusza, więc jako jedyny postanowiłem to sprawdzić. Skradałem się jak ślepa puma, aż w końcu zobaczyłem małego psiaka. Wyglądał mi na Owczarka Niemieckiego, ale może była to jakaś krzyżówka. Usiadłem na trawie i zawołałem go, spojrzał na mnie przechylając głowę pod dziwnymi kontami.

-No chodź. Mały... eee…Burku? Azorze? No chodź… - Wyciągnąłem rękę.

Po kilku minutach szczeniak zdecydował się mi zaufać i podszedł niepewnie obwąchując moją dłoń. Dał się pogłaskać, potem brać na ręce. Był już oswojony, chociaż nadal nie wiedziałem jak się tutaj dostał. Jednak rozwiązanie odnalazłem dość szybko, pod płotem był podkop. Spryciarz…  Chciałem  wrócić z nim nad basen, ale gdyby tylko zobaczyłaby go H wylądowałby w schronisku.. Wpadłem na pewien genialny plan, który ma kilka plusów i korzyści.

Poczekam aż wróci Meg, dam Jej psiaka, Heilari nie oprze się  błagającej mince i tym genialnym brązowym oczom i zgodzi się na zwierzaka .Plan doskonały!

Cierpliwie czekałem w krzakach mając idealny punkt obserwacyjny.  W końcu Megi i Jim pojawili się w ogrodzie, chłopak wręczył pani H plecak, z którym zamierzała iść do domu. Jedyna szansa…

Z psiakiem na rękach pobiegłem w ich kierunku, oczywiście kilka razy byłem bliski spotkania z ziemią, ale jakoś  się wybroniłem.  Z wielkim uśmiechem wręczyłem psa granatowo włosej.

-O rany, ona jest cudowna! – Powiedziała przyglądając się szczeniakowi, a potem rzuciła mi się na szyję.  Ten plan coraz bardziej mi się podobał…
-Chwilunia moi drodzy. – Heilari skrzyżowała ręce. – Wiecie, że nie ma tu miejsca na psa.
-Faktycznie, te 10 hektarów ziemi to nic… - Mruknąłem ciągle obejmując Meg.
-Nie o to chodzi. Nie wiemy nawet czy ma właściciela.
-Daj mi  5 minut.  A jeśli nie ma… To możemy go zatrzymać? – Uśmiechnęła się rozbrajająco, serwując do tego minę kociaka.
-Zobaczymy…

Dziewczyna oddaliła się z psiakiem na rękach. Niepewnie spojrzała na Heilari i usiadła na trawie stawiając przed sobą zwierzaka.

* Megan / Arklys *

Suczka była trochę wystraszona, musiałam Ją uspokoić i sprawić by mi zaufała.  Dość szybko udało mi się nawiązać z nią kontakt, miała na imię Lottie, wczoraj została wyrzucona z samochodu kilka ulic dalej. Gestem zawołałam panią H.

-Nie ma domu. Porzucili Ją. – Mówiłam starając się przekonać trenerkę.
-Nie wiem.
-Heilari, proszę.
-Jeśli wszyscy się zgodzą to pomyślę.
-Okey. – Uśmiechnęłam się i z zapałem przystąpiłam do przekonywania reszty.

Poprosiłam Jim’a by pogadał z Maddie i Alice,  ja w tym czasie rozmawiałam z Remy, Electrą i Macabrą. Jeżeli można to nazwać rozmową oczywiście. Ale ostatecznie wszyscy wyrazili zgodę i Dyrektorka nie miała wyjścia.  To znaczy miała, ale coś czuje, że ona także chciała by tu widzieć psa.  H poszła z Jim’em do domu by dowiedzieć się czy cała ta wycieczka do szpitala poszła zgodnie z planem, a my zasiedliśmy w kółeczku bawiąc się z Lottie.
-Gdzie ona będzie spała ? –Zapytała Remy głaszcząc Ją po grzbiecie.
-No jak to gdzie? U mnie.  Jakby czegoś potrzebowała to mi powie i ogólnie to najlepsze rozwiązanie. – Odpowiedziałam z uśmiechem.
 Na szczęście nikt się nie kłócił, więc kiedy nadeszła pora na obiad to właśnie ja zabrałam Lott do domu. Od razu zaczęła wszystko obwąchiwać i gryźć drewnianą nogę stołu. Szybko wyperswadowałam Jej to w krótkiej rozmowie i jak szalone stado bawołów rzuciliśmy się na krzesła w jadalni.  Hot dogi z cateringu, genialne.  Rzuciłam parówkę szczeniakowi przez co Heilari spojrzała na mnie z oburzeniem.

-Masz zamiar Ją tak dokarmiać? Może w ogóle posadź Ją na krześle i daj talerz?
-Czemu nie… Ale co ma jeść? Chyba, że wyczarujesz karmę.
-Eh… Zajmę się tym. Wy macie nigdzie nie wychodzić. I tak ktoś mógł rozpoznać Ciebie i Falcona, kiedy byliście w szpitalu. A propos, Macabra, wszystko już okey?
-Tak, dziękuję. – Odpowiedziała na chwile przerywając wbijanie widelca w bułkę.  Chyba chciała uśmiercić to biedne pieczywo.

Po posiłku mieliśmy chwile przerwy przed treningiem. Poszłam do siebie razem z nową pupilką. Ktoś zapukał do drzwi, okazało się, że Remy umiera z nudów, więc wpuściłam Ją do środka i wyszłyśmy na balkon. Słońce grzało jak wściekłe, było niewiarygodnie gorąco. Siedziałyśmy na czymś w rodzaju ławki w szortach i przerobionych podkoszulkach. Lubię ciachać ciuchy nożyczkami, nie tylko swoje. Myśl o jakichkolwiek ćwiczeniach fizycznych doprowadzała mnie do szału, najchętniej cały dzień siedziałabym w basenie. Leżąca obok Lottie gryzła jakiś karton.

-Zobacz! Co to? – Rem nagle wstała wyraźnie czymś zainteresowana.

Otworzyłam oczy  i  spojrzałam na ogród gdzie wylądowały trzy dziwne, metalowe kule. Otworzyły się w tym samym momencie, ukazując niezapowiedzianych gości. Magneto… 

***
Wszystkiego najlepszego z okazji Walentynek! :)
Rozdział oceniam na: dziwny, a Wy?
Dość trudno mi się go czytało poprawiając błędy i generalnie nie jestem zadowolona. Mam napisane jeszcze 3, które będę wrzucała w każdy weekend nie licząc tego. A potem zacznę tworzyć "na żywioł", bez wyprzedzenia. Może wtedy będą lepsze.

Zapraszam także do przeczytania mojego kolejnego opowiadania: http://soo-heilari-avengers.blogspot.com/
Na razie 1 rozdział, także przeczytanie i ocenienie nie zajmie Wam dużo czasu ;]
Tematyka: superbohaterowie! ;D Głównie postacie Marvela, ale mam ambicje na coś więcej ;)
Odwiedźcie zakładkę "inne blogi". :)

środa, 6 lutego 2013

Rozdział 9


-Do środka, ale migiem! – Dyrektorka instytutu pojawiła się za szybą. Telepatka otworzyła drzwi i wszyscy wpakowali się do środka.
-Jak wygląda sytuacja? – Niepewnie zapytała Megan. Jechali właśnie w kierunku Szkoły nieco szybciej niż przewidywały przepisy.
-Źle.  – Odpowiedziała szorstko.

Nikt nie odważył się odezwać, Maddie i Tipathy pilnowały skłóconych mutantek. Do instytutu dojechali w rekordowym tempie, a jeszcze szybciej wszyscy dotarli do salonu. Zajęli kanapy i fotele przy telewizorze,  tylko Melanie wytyczyła sobie ścieżkę od okna do drzwi kuchni, po której maszerowała gorączkowo myśląc. Co jakiś czas spoglądała na lekko nieobecne rywalki.

-Kim jesteście? – Zapytała stając przed nimi. –Tipathy, zdejmij blokadę.

Kolorowa skinęła głową.

-Macabra. Tyle wam do szczęścia wystarczy. – Wampirzyca schowała twarz w dłoniach. Kiedy podniosła wzrok i rozejrzała się, dostrzegła Electrę. Natychmiast wysunęła chwilowo schowane kły i syknęła.
-Przestań. – Stanowczo odparła Heilari. – A ty? – Zwróciła się do blondynki, która nic nie robiła sobie z zachowania czarnowłosej. – Wystarczy pseudonim.
-Mówią na mnie Electra.
-Szczerze mówiąc, nie słyszałam o was. Potrzebuje 15 minut. Wiedzcie, że jesteście tu bezpieczne, musimy porozmawiać o tym co działo się w centrum, ale to za chwilę. Forza i Alice zostańcie tu i pilnujcie ich. Reszta za mną. Dowiemy się czegoś o naszych nowych koleżankach.
-Czyli, że one tu zostają? – Zapytał już nieco skołowany Neal, byli już w windzie.
-Nie wiem, najpierw dowiemy się kim są.

*Megan / Arklys *

Poszliśmy do centrum dowodzenia, ulubiona nora Heilari.  Na środku dużej, metalowej Sali umieszczono  holograficzną mapę Ziemii, na ścianach ekrany, pod nimi jakieś maszyny z mnóstwem przycisków. Ah, nie mogę zapomnieć o ANNE, czyli tajemniczym, samodzielnym głosie, który wykonuje polecenia. Ustrojstwo, ale się przydaje, zginęlibyśmy bez tego… komputera.

Melanie podeszła do jednego z paneli, włączyła  monitor i szybko wpisała coś na klawiaturze.  Po chwili na przeciwległej ścianie, na naprawdę wielkim  telewizorze pojawiło się zdjęcie Electry  i  jej dane.
-Anne Joans z Kanady, 16 lat.  Hm… Potrafi wysyłać fale I impulsy elektromagnetyczne, fajnie. Co o niej myślicie? – Nie czekając na odpowiedź, wpisała coś jeszcze. – Nienotowana. Posiadła moc dwa lata temu, chyba sobie z tym radzi. Nie podlega nikomu… Zaproponuję jej miejsce w szkole. Teraz sprawdzimy wampirzycę, która mnie intryguje szczerze mówiąc… Jest trochę dziwna.  –Zamyśliła się majstrując przy klawiaturze.
-Amm… Chyba powinnam... – Remy nieśmiało zaczęła. Melanie spojrzała na nią łagodnie i gestem nakłoniła do mówienia.  – Dobra, dzisiaj w nocy miałam wizję. Myślę, że widziałam właśnie te dwie. Walczyły i w sumie nic w tym nie było by dziwnego, gdyby nie pewna scena. Macabra zabiła jakieś niemowlę, a potem uciekła przez okno. Tylko nie wiem czy to już się wydarzyło czy dopiero ma się stać…

Heilari patrzyła na nią analizując nowe informacje, potem wróciła do komputera, a na ekran wskoczyło zdjęcie naszej mrocznej koleżanki. Tylko podstawowe dane i ciekawy dopisek „nieprzewidywalna”.  Nasza mentorka miała niezadowoloną minę, pewne liczyła na coś więcej.

-Trzeba na nią uważać.  Mielibyście coś przeciwko gdybym zaproponowała jej miejsce? Zresztą nawet jeśli nie to muszę ją tutaj zatrzymać. Niezbędne są informacje i mam zamiar je otrzymać z pierwszej ręki. Gdyby okazała się zbyt niebezpieczna czy niereformowalna musze zgłosić to w kilku miejscach.
-W takim razie co teraz? – Zapytał Jim.
-Teraz? Porozmawiam z nimi na osobności. Domyślam się, że Electra dostarczy mi paru ciekawostek. W zależności od tego jak będą się zachowywać  zdecyduję czy umieścić je w pokojach czy izolatkach… A wracając do waszego dzisiejszego popisu… Powinniście zniknąć na jakiś czas. Jednak w tej chcieli nie mogę was nigdzie przenieść, więc po prostu nie wychodźcie z domu, chyba, że na tyły instytutu. Od tej pory to najważniejsza zasada i jeśli ktoś ją złamie gorzko pożałuje.  Wracajmy na górę.

Posłusznie udaliśmy się do windy i pomaszerowaliśmy do salonu, gdzie widok wcale się nie zmienił. Kolorowa i Maddie pilnowały nowych.  Pani dyrektor z małą pomocą mojej siostrzyczki zabrała Macabrę do swojego gabinetu. Potem Forza do nas wróciła, a ja i Neal naturalnie zaczailiśmy się pod drzwiami by co nieco podsłuchać.

*RAVENNA*

Heilari usiała w swoim fotelu i z zaciekawieniem przyglądała się wampirzycy. Ta jednak nie była zainteresowana jakąkolwiek próbą podjęcia kontaktu i beznamiętnie wpatrywała się w okno. Dyrektorka chwilę myślała o całej tej sytuacji, w końcu postanowiła rozpoczął rozmowę.

-Masz na imię Bridget, prawda? Bridget Harper.

Dziewczyna nie odpowiedziała, uraczyła ja tylko nieco zawistnym spojrzeniem.  Jednak wiedziała, że jeśli nie zrobi nic może tego pożałować. Znalazła się w potrzasku, ci ludzie z pewnością wiedzieli o niej całkiem dużo. Zbyt dużo żeby znowu mogła się ukryć i polować na swojego największego wroga, który teraz znajdował się nie dalej jak 100 metrów dalej. Nie mogła dalej udawać obojętnej i twardej, brak reakcji teraz jest niewskazany…

-Jesteś zwykłym człowiekiem? – Zapytała, chociaż kolor tęczówek kobiety zdradzał odpowiedz.
-Nie. Jestem mutantem i nie wstydzę się tego. Myślę, że ty także i mamy ze sobą wiele wspólnego. Nazywają mnie Heilari.
-Heilari? Słyszałam to gdzieś… - Na chwilę zrzuciła maskę nieinteresującej się niczym wampirzycy.
-Nie wątpię. Słuchaj, sytuacja wygląda tak: prowadzę szkołę dla takich jak my. Uczą się walczyć, panować nad mocami, wspierać się nawzajem… Tworzymy dość zgraną i wyjątkową drużynę. Chcę wam pomóc, bo wiem przez co przechodzicie. Chciałabym żebyście nie musieli się ukrywać, żebyście mogli żyć normalnie i żeby ludzie was zaakceptowali, bo to co robią teraz jest żałosne…  Chcę zaproponować ci miejsce w moim instytucie. Wydajesz się być obiecującą kandydatką.

Macabra patrzyła na nią z mieszaniną zdziwienia i złości. Sama nie wiedziała dlaczego, ale serce mówiło zostań. Niestety rozum podpowiadał ucieczkę. Zawsze była sama, nauczyła się nie ufać nikomu i być samowystarczalną. Nie wiedziała co powinna zrobić, jedyne co przyszło jej na myśl to sugestia dopadnięcia Electry, Jeśli ona zostanie…

-Dodam także, że szukają cię wszystkie służby. – Powiedziała Dyrektorka.
-Sama nie wiem…
-Powiedz mi na czym dokładnie polega twój dar.
-Jak widać, lub nie, jestem wampirem. – Odpowiedziała z przekąsem.  – Wiadomo skrzydła, kły… No i mam wyczulone zmysły. Aha, jak mogłam zapomnieć, muszę pic ludzką krew przynajmniej raz w miesiącu. – Skrzyżowała ręce i smutno wpatrywała się w podłogę oczekując odrzucenia.
-Poradzimy sobie.
-Naprawdę? – Dziewczyna podniosła wzrok nie bawiąc się w ukrywanie emocji.
-Oczywiście. Myślałaś, że co? Zostawimy cię bo masz dość interesująca dietę? Damy sobie radę i pomożemy sobie nawzajem.
-Czyli jest jakiś haczyk… Co mam zrobić?
-Nie powiedziałabym, że haczyk. Chodzi o to, że potrzebuje kogoś z innym podejściem niż te dzieciaki. Szkolę je w jakimś konkretnym celu. Oprócz pomocy w panowaniu nad mocą i uczenia ich jak radzić sobie w życiu, będą musieli czasami brać udział w różnych misjach. Działamy jako dobrzy bohaterowie, to znaczy będziemy działać. Na razie uczymy się. Bez tego nie pozwolili by mi otworzyć instytutu.
-Misje?
-No wiesz,  sytuacje, na które CIA czy FBI jest zbyt cienkie. Akcje z rodzaju 14:00 – obiad, 14:25 – ratowanie świata przed Lokim. Chociaż z doświadczenia wiem, że mutantów lubią wysyłać na misje pod przykrywkami. Radzą sobie sami, nie potrzeba jakiejś dużej obstawy i tych ludzi mogą wtedy wykorzystać gdzie indziej.
-Brałaś udział w czymś takim?
-Byłam agentką SOO przez 40 lat. – Odpowiedziała z uśmiechem przypominając sobie przeszłość.- A teraz niańczę zgraję mutanciątek… Ale lubię to, wiem jak im pomóc.
-Zaraz… Powiedziałaś przez 40 lat, to ile ty w ogóle masz..? I czym jest SOO, nie słyszałam o tym…
-Mam 82 lata, ale przestałam się starzec w wieku 24.- Uśmiechnęła się. – Tą część mojej mutacji nawet lubię. A SOO to skrót od Soldiers of Olimp. Dlatego moich podopiecznych nazywam Żołnierzami Olimpu. To już chyba nieistniejąca międzynarodowa organizacja, zrzeszająca mutantów z całego świata do walki z różnymi niefajnymi wątkami… Szkolenie jest maksymalnie ciężkie, większość rekrutów odpada po miesiącu, a całość trwa 2 lata… Niewielu zostało agentami, mnie się udało. Ale miałam poważne problemy z mocą, kilka razy prawie mnie wywalili… Powinnam się przymknąć, za dużo mówię o sobie. – Po raz kolejny posłała swojej rozmówczyni uśmiech.  – To co?
-Mogę się stąd wynieść kiedy tylko będę chciała?
-Pewnie. Przecież siłą cię nie zatrzymam.
-Więc na razie chyba nie mam wyjścia.  – Uśmiechnęła się prawie niezauważalnie.
-Dziękuję. Serio, dziękuję Ci.

Macabra opuściła pomieszczenia i w eskorcie Maddie wróciła do salonu, tym razem do gabinetu została poproszona Electra. Blondynka została odprowadzona przez Tipathy, a kiedy drzwi zamknęły się usiadła na skórzanych fotelu przed obliczem Heilari, która przedstawiła jej się.

-Jak się nazywasz? – Zapytała Dyrektorka chcąc wybadać grunt.
-Anne. Tyle Ci wystarczy.
-Nie do końca. Pseudonim Electra, prawda?
-Mhm.
-Dobrze. W takim razie co potrafisz?
-Potrafię stąd zwiać. Potrafię także nauczyć  cię czegoś. Nie prowokuj mnie.

Kobieta ukryła rozbawienie pod zaciekawioną maską. W spokoju przyglądała się nowo poznanej mutantce, która była nastawiona wyjątkowo wrogo.

-Słuchaj Elka. Chce Ci pomóc, może nie wiesz kim jestem, może nic o mnie nie wiesz, ale zaraz wszystko Ci wyjaśnię. Pozwól mi na to.
-Eh... No dobrze.
-Przede wszystkim wiedz, że wszyscy przebywający tutaj to mutanci. Rok temu stwierdziłam, że skoro potrafię pomóc dzieciakom z tym genem – powinnam to zrobić. Pewnie wiesz jak jest ciężko. Pewnego dnia budzisz się i masz moc, ludzie nie chcą cię poznać, boja się, czasami nawet  próbują zabić. Uczę was panować nad mocą, panować nad swoim życiem.  Co Ci szkodzi spróbować, co? Będziesz mogła żyć normalnie. Zamieszkaj tutaj, pozwól sobie pomóc. Oczywiście możesz odejść kiedy tylko uznasz to za stosowne. 
-Niby jak miałoby mi to pomóc? Zresztą doskonale radziłam sobie dopóki ta…. Dopóki Macabra mnie nie znalazła.
-Radziłaś sobie? Chcesz powiedzieć, że mogłaś używać mocy podczas zabawy w parku, miałaś wielu przyjaciół, którzy cię rozumieją i zawsze spierają, patrzyłaś w lustro i widziałaś uśmiech na swojej twarzy…? Mogę wymieniać dalej.
-Okey, nie było tak kolorowo… Ale nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
-Nauczyłabyś się działać w drużynie, zdobędziesz umiejętności i to całkiem spore, przestaniesz bać się tego co mogą zrobić ludzie, będziesz aktywnie działała jako mutantka i co najważniejsze – będziesz miała dom.
-Co z Macabrą? Nie wiem czy  się zorientowaliście, ale wampirek chce mnie zabić.
-Zauważyłam. Będziemy podziwiać was w wiadomościach przez tydzień… Możesz mi powiedzieć o co poszło?
-Nie za bardzo… Stare rany.
-Jednak ona wciąż czegoś od ciebie chce. Zemsta?
-Taaak… Ale wina leży po obu stronach. Przyjechałam tu z Kanady żeby się przed nią ukryć, ale widać nie udało się. Kiedyś Ci powiem. – Uśmiechnęła się blado.
-Czyli możemy na Ciebie liczyć?
-Na razie zostanę. Ona tez, prawda?
-Tak, ale zrobię wszystko co w mojej mocy żeby na was wpłynąć i to jakoś załatwić. Dziękuję.

Obydwie opuściły gabinet, Dyrektorka gestem poprosiła do siebie Alice.

-Przygotuj im pokoje jak najdalej od siebie. Dziewczyny – Zwróciła się jeszcze do dwóch nowych mutantek – jeśli macie gdzieś swoje rzeczy napiszcie na kartkach i dajcie mi, sprowadzimy wszystko co należy do was i chcecie mieć je tutaj. I proszę żebyście na razie nie używały moce. To bardzo ważne.

Rozejrzała się po twarzach zebranych upewniając się, że zrozumieli po czym udała się do Sali Walk.  Po przejściu kilku poziomów zawsze miała lepszy humor.

*Alice / Tipathy *

Zadanie średnio mi się podobało, ale jak  pani H każe tak trzeba… Jak na razie nowe zostały pod opieką Forzy żeby się nie pozabijały, ja tymczasem wybrałam pokoje, które dzieliła spora odległość… Zaraz potem ruszyłam w stronę pokoju z wyposażeniem i wzięłam dwa bojowe kostiumy, rozmiar pozostawał zagadką, mam nadzieję, że będą dobre.  Chociaż w sumie to żadne „mam nadzieję”, w nosie to mam.   Wróciłam do salonu, rzuciłam im ciuszki i z lekkim uśmiechem obserwowałam ich skrzywione miny. Wampirzyca średnio co 3 sekundy rzucała Blondynie spojrzenia typu „zaraz cię zjem”. Może być ciekawie…

-Chodźcie na górę, Electra – 2, Macabra – 19.
-Pokoje, tak? – zapytała Blondi.
-Brawo bystrzaku. – Westchnęłam i ruszyłam przodem. Byłoby miło jakby zaczęły za mną iść…

W końcu wpadły na to, że trzeba się ruszyć. Wskazałam ich nowe norki i miałam zamiar wrócić do reszty tej chorej bandy, ale zdałam sobie sprawę, że bez opieki one mogą zrobić sobie krzywdę. Wysłałam Heilari telepatyczne pytanko < ktoś musi ich pilnować, załatwisz to? >. Chwilę później otrzymałam odpowiedź < dzięki, że zgłosiłaś się na ochotnika. Za godzinę ktoś cię zmieni. >. Uwielbiam ją… 

****
Proszę, jeśli to czytacie - komentujcie i wytykajcie mi błędy. To pomaga :)