[ 12
lipca ]
*Megan / Arklys *
Jakoś nie mogłam spać, od kilku dni pod
naszym dachem mieszkają dwie skłócone na śmierć i życie mutantki, które raczej
lubią się tłuc. O 7 rano zaczynają polowanie na siebie nawzajem i trwa to aż do
późnego wieczora. Niby nie robią nic otwarcie, ale ich wojny nie da się
przeoczyć. Zeszłam do kuchni po ogólnym
ogarnięciu mojej osoby, miałam nadzieję, że ktoś zrobił już śniadanie, ale
niestety czekała mnie samoobsługa.
Zrobiłam kilka kanapek i usiadłam przy stole włączając nowy telewizor.
To był dobry pomysł, śniadania stały się lepsze. W dzisiejszych wiadomościach
głównym bohaterem był Spider-man, który to znowu rozwalił kilka bilbordów
ratując Nowy York przed… Jakimś złym gościem.
-Hej. – Remy weszła do pomieszczenia i
uśmiechnęła się. Zaczęła majstrować przy szafkach, zapewne próbując stworzyć
jakiś posiłek. Jednak przeważnie wyrzucała to co zrobiła do śmieci i brała
zwykłego tosta. Kucharka z niej marna,
ale ja też master chef’em nie jestem, więc w tym temacie zamilknę…
-Hejka. – Odwzajemniłam gest i ciekawsko
zerknęłam na to co robi.
Chwilę później przybyli Neal i Jim. Ukradli
mi po kanapce i zadowoleni szczerzyli się jak myszy do sera.
-Ej! Zróbcie sobie sami. Niewinnych ludzi
okradają w biały dzień. – Mruknęłam przyciągając do siebie talerz.
-Stawiam 10 dolców, że jej się nie uda. – Szepnął Devil obserwując rudą. Dzięki
za ignorowanie moich oskarżeń…
-To nie do mnie. Wszyscy wiemy jak to się skończy.
-W sumie racja. – Schował pieniądze do
kieszeni.
Nie minęło 10 minut kiedy usłyszeliśmy
głośne westchnięcie Remy, a potem zawartość miski pofrunęła do kosza.
Zrezygnowana dziewczyna wyjęła jogurt i przysiadła się od nas ze zrezygnowaną
miną.
-Kiedyś się uda. – Uśmiechnęłam się.
-Taaa… Kiedyś.
Po jedzeniu przenieśliśmy się do salonu,
nudziło nam się, a efekty w postaci bitwy na poduszki były widoczne. Przywaliłam Neal’owi i humor od razu mi się
poprawił! Zabawa skończyła się gdy poleciały pióra, a wybawiona dzikimi
krzykami Heilari pojawiła się na schodach i znaczącą kaszlnęła.
-Dzieci, dzieci, dzieci… Arklys, Falcon:
dzisiaj macie małą misję. Zapraszam do
mojego gabinetu. – Zawróciła i weszła do
siebie nie zamykając drzwi.
-Czy ja dobrze słyszałam?! Pierwsza misja…
- Tak, moja radość była niesamowita. Sala Walk i hologramy nie dają tego
czegoś.
Ruszyliśmy w kierunku pokoju Dyrektorki,
zajęliśmy miejsca i z niecierpliwością czekaliśmy aż zacznie mówić. Jednak ona
tylko patrzyła na nas z pobłażliwym uśmiechem, chyba zbyt bardzo okazywałam
swoje emocje.
-To nic wielkiego. – Przemówiła w końcu. –
Jak wiecie Macabra jest wampirem i musimy dostarczać Jej ludzką krew, żeby nikogo nie zabiła. Dziś stwierdziła, że
dłużej nie wytrzyma i natychmiast musi sobie łyknąć lampkę ARh- lub jakiejkolwiek innej…
-Czyli… Nie mówisz chyba, że mamy jej
przyprowadzić kogoś… - Lekko spanikowałam, nie miałam zamiaru robić czegoś
takiego.
-Nie. Weźmiemy krew ze szpitala, kilka
torebek, na zapas. Jej do szczęścia potrzebna jedna.
-Musimy ją ukraść? – Tym razem odezwał się Jim.
-Mniej więcej. W miejskim szpitalu mam
znajomego lekarza. Z resztą znam setki lekarzy, którzy wiszą mi przysługi. Krew
jest w zabezpieczonym pomieszczeniu, żeby się tam dostać potrzeba kogoś z
przepustką albo doskonale wyszkolonego agenta. Wy nie dacie rady. Doktor
McClain wyprowadzi torebki z pomieszczenia, wy musicie wejść na odpowiedni
oddział, zabrać przesyłkę z jego rąk i wyjść niezauważenie.
-Jak go poznamy?
-Mały, Łysy, zawsze ma jakiś oryginalny krawat. Zresztą podejdzie do was kiedy
zobaczy granatowe włosy.
Skrzyżowałam ręce i spojrzałam na nią spod
byka. Nie lubię jak ktoś o tym mówi, nie mogę ich farbować, nie mogę ich ściąć…
Nic nie mogę. Zadanie było proste jak
drut, w sumie mi pasowało, chociaż nie pogardziłabym czymś ambitniejszym.
-Wyjdziecie za godzinę. Wyglądajcie
normalnie, w razie czego udawajcie. Jest
8:20, poinformuję McClain’a. Przygotuję
wam też plecak, będzie czekał w holu, bo ja zajmę się wtedy treningiem z resztą.
-Czyli to zamiast ćwiczeń w symulatorze? –
Zapytałam z uśmiechem.
-Tak, ale wieczorem pobawicie się wszyscy.
Dzięki i powodzenia.
Poszłam do siebie i jako tako przygotowałam
do misji. Moja pierwsza akcja, szkoda, że taka nijaka, ale lepsze to niż nic.
Żeby jakoś zająć czas włączyłam radio, to jednak nie wystarczyło, więc zaczęłam
czytać książkę. Po pół godzinie nie wytrzymałam i niczym tygrys w klatce
spacerowałam po pokoju. Usłyszałam pukanie
i dosłownie po sekundzie otworzyłam drzwi.
-Możemy już iść?- Zapytał Jim z błagalną
miną.
-No pewnie, nie dam rady dłużej czekać.
Zabrałam z fotela torbę i wyszliśmy. Na
dole czekał na nas pusty plecak, chłopak wziął go i ruszyliśmy w drogę. Żadne z nas nigdy nie było w tym szpitalu,
więc droga zajęła nam nieco więcej czasu niż było to w planach. Po 20 minutach
zobaczyliśmy okazały, chodź dość smutny szpitalny budynek. Staraliśmy się iść pewnym krokiem i nie
rozglądać się zbyt ostentacyjnie, chwilę później byliśmy już w dużym holu,
gdzie znajdowała się recepcja i kilka rzędów krzesełek. Staliśmy w miejscu jak
te dwa czubki, zdaliśmy sobie sprawę , że Heilari nie podała nam nazwy
oddziału, a szpital nie należał do
najmniejszych.
-Zapytamy pielęgniarek? – Wysunęłam pomysł.
-A po co mielibyśmy szukać tego gościa? Potrzebna wymówka.
-Musimy z nim porozmawiać w sprawie naszej mamy, która leży na Jego oddziale…
Ta, tylko nie pamiętamy na jakim... Inaczej. Jego kumpel miał mu coś
dostarczyć, my jesteśmy kurierami.
-Młodociani kurierzy? Nakręcą o tym
kryminał…
-Nie no, że niby jesteśmy Jego dziećmi czy
coś.
-I co mielibyśmy przynieść?
-Chociażby pożyczoną wiertarkę, wszystko
jedno. Pewnie i tak nie zapyta.
-Ok, niech Ci będzie… - Uśmiechnął się i podeszliśmy do biurka recepcjonistki.
Młoda blondynka rozmawiała przez telefon
jednocześnie zapisując adres rozmówcy na skrawku papieru, spojrzała na nas
przepraszająco i gestem kazała chwile zaczekać.
Z nudów zajęłam się rozczytywaniem informacji na sucho ścieralnej
tablicy wiszącej na ścianie. Zaraz potem odciągnęłam Jim’a na bok.
-Odział dziecięcy, 3 piętro. – Powiedziałam zadowolona z siebie i
wskazałam na źródło mojego olśnienia. Rozpiska i przydział lekarzy.
Znaleźliśmy windę i dostaliśmy się nią na
górę. Po korytarzu grasował lekarz w postaci starszego pana z krawatem w
bałwanki. Kiedy tylko nas zobaczył zaczął truchtać w naszym kierunku, ale potem
zdał sobie sprawę, że wygląda co najmniej dziwnie i zwolnił do spacerku.
-Wy jesteście od Melanie, prawda? Pewnie,
że prawda! Możemy iść do naszego pokoju socjalnego, jestem dziś jedyny na
dyżurze. Tam dam Wam co trzeba.
Przyznam, że dość niepewnie poszliśmy za
nim lecz mimo wszystko zbudził nasze zaufanie. Mały pokoik, w którym znajdowały się dwie kanapy,
lodówka, dwa stoliki i mikrofalówka był pomalowany na pudrowy odcień różu. Okno
wpuszczało do środka promienie słońca, które akurat oblewały twarz starca.
-Pewnie już wiecie, że nazywam się Frank
McClain. Mam dla was pięć torebek z
krwią, wziąłem te, których było najwięcej
żeby pacjenci nie odczuli tego tak bardzo… Źle się z tym czuje, ale
rozumiem, że przez to uratuje kilka żyć. Wasza koleżanka naprawdę jest
wampirem? No a wy ?
-Am… - Zaczęłam rzucając Jim’owi
porozumiewawcze spojrzenie. – Tak, ona jest wampirem i gdyby nie pan mogłaby
wyrządzić wiele szkód. Dziękujemy w imieniu ludzkości. A my? Mam na imię Megan.
Na tym wolałabym poprzestać.
-Dlaczego? Spokojnie, jestem wtajemniczony w te mutancie sprawy. To znaczy ja
nie jestem jednym z was, ale od lat przyjaźnię się z Heilari i innymi… Megan,
wiem, że to jest coś związanego z
kolorem Twoich włosów.
-No tak… To jest tak, że mogę zmieniać
się w różne zwierzęta, potrafię też z nimi rozmawiać.
-Interesujące. Na jakiej zasadzie możesz się z nimi porozumiewać?
-Po prostu słyszę co mówią, w naszym języku, to dziwne i nie umiem tego
wytłumaczyć…
-A Ty chłopcze? – Zwrócił się do Falcona.
-Mam skrzydła… Także latam sobie…
-Holozegarek? – Uśmiechnął się pobłażliwie
bardziej oznajmiając to niż pytając.
Jim pokiwał głową. Zaraz potem pan McClain
wyjął z lodówki kilka torebek krwi i włożył je do naszego plecaka, który jak
się okazało zawierał specjalny materiał, dzięki któremu w środku panowała niska
temperatura.
-Dziękuje Wam. Gdyby Melanie jeszcze mnie
potrzebowała to wie gdzie mnie szukać, na razie. – Pomachał nam i nie słuchając
naszego „to my dziękujemy” wyszedł
kierując się do jednej z salek.
*Neal / Devil *
Po wykańczającym treningu poczłapaliśmy na
basen, było tak upalnie, że czułem się jak na Saharze. Nawet Heilari nie
wytrzymała i do nas dołączyła. Jedynie Macabra siedziała pod drzewem niedaleko
nas w spokoju czekając na dostawę świeżej krwi. Grzeczne pluskanie szybko nam
się znudziło i rozpętała się prawdziwa wojna. Piłki latały wszędzie, a połowa
wody wsiąkała już w ziemie kilka metrów od brzegu basenu, który napełnił się
automatycznie. Maddie próbowała używać na mnie swojej mocy, nie chciało Jej się
mnie topić i stwierdziła, że sam mogę to zrobić. Ale wtedy zadziałała pani Dyrektor, która
pociągnęła Ją na dno, a potem zwiała zwalając winę na Remy. Ta wystraszona
oskarżeniem ewakuowała się na leżak. Nie z nami te numery, jak na komendę wyskoczyliśmy
na brzeg złapaliśmy Ją i wyrzuciliśmy na
środek basenu. Po godzinie w końcu
zmęczyliśmy się tak bardzo, że rozłożyliśmy się na słońcu. Cisza, spokój, aż tu nagle usłyszałem dziwne
piski, dochodzące z krzaków przy płocie. Dziewczyny miały w uszach słuchawki, a
Heilari nic nie rusza, więc jako jedyny postanowiłem to sprawdzić. Skradałem
się jak ślepa puma, aż w końcu zobaczyłem małego psiaka. Wyglądał mi na
Owczarka Niemieckiego, ale może była to jakaś krzyżówka. Usiadłem na trawie i
zawołałem go, spojrzał na mnie przechylając głowę pod dziwnymi kontami.
-No chodź. Mały... eee…Burku? Azorze? No
chodź… - Wyciągnąłem rękę.
Po kilku minutach szczeniak zdecydował się
mi zaufać i podszedł niepewnie obwąchując moją dłoń. Dał się pogłaskać, potem
brać na ręce. Był już oswojony, chociaż nadal nie wiedziałem jak się tutaj
dostał. Jednak rozwiązanie odnalazłem dość szybko, pod płotem był podkop.
Spryciarz… Chciałem wrócić z nim nad basen, ale gdyby tylko
zobaczyłaby go H wylądowałby w schronisku.. Wpadłem na pewien genialny plan,
który ma kilka plusów i korzyści.
Poczekam aż wróci Meg, dam Jej psiaka,
Heilari nie oprze się błagającej mince i
tym genialnym brązowym oczom i zgodzi się na zwierzaka .Plan doskonały!
Cierpliwie czekałem w krzakach mając
idealny punkt obserwacyjny. W końcu Megi
i Jim pojawili się w ogrodzie, chłopak wręczył pani H plecak, z którym
zamierzała iść do domu. Jedyna szansa…
Z psiakiem na rękach pobiegłem w ich
kierunku, oczywiście kilka razy byłem bliski spotkania z ziemią, ale jakoś się wybroniłem. Z wielkim uśmiechem wręczyłem psa granatowo włosej.
-O rany, ona jest cudowna! – Powiedziała
przyglądając się szczeniakowi, a potem rzuciła mi się na szyję. Ten plan coraz bardziej mi się podobał…
-Chwilunia moi drodzy. – Heilari
skrzyżowała ręce. – Wiecie, że nie ma tu miejsca na psa.
-Faktycznie, te 10 hektarów ziemi to nic… -
Mruknąłem ciągle obejmując Meg.
-Nie o to chodzi. Nie wiemy nawet czy ma
właściciela.
-Daj mi
5 minut. A jeśli nie ma… To
możemy go zatrzymać? – Uśmiechnęła się rozbrajająco, serwując do tego minę
kociaka.
-Zobaczymy…
Dziewczyna oddaliła się z psiakiem na
rękach. Niepewnie spojrzała na Heilari i usiadła na trawie stawiając przed sobą
zwierzaka.
* Megan / Arklys *
Suczka była trochę wystraszona, musiałam Ją
uspokoić i sprawić by mi zaufała. Dość
szybko udało mi się nawiązać z nią kontakt, miała na imię Lottie, wczoraj
została wyrzucona z samochodu kilka ulic dalej. Gestem zawołałam panią H.
-Nie ma domu. Porzucili Ją. – Mówiłam
starając się przekonać trenerkę.
-Nie wiem.
-Heilari, proszę.
-Jeśli wszyscy się zgodzą to pomyślę.
-Okey. – Uśmiechnęłam się i z zapałem
przystąpiłam do przekonywania reszty.
Poprosiłam Jim’a by pogadał z Maddie i
Alice, ja w tym czasie rozmawiałam z
Remy, Electrą i Macabrą. Jeżeli można to nazwać rozmową oczywiście. Ale
ostatecznie wszyscy wyrazili zgodę i Dyrektorka nie miała wyjścia. To znaczy miała, ale coś czuje, że ona także
chciała by tu widzieć psa. H poszła z
Jim’em do domu by dowiedzieć się czy cała ta wycieczka do szpitala poszła
zgodnie z planem, a my zasiedliśmy w kółeczku bawiąc się z Lottie.
-Gdzie ona będzie spała ? –Zapytała Remy
głaszcząc Ją po grzbiecie.
-No jak to gdzie? U mnie. Jakby czegoś potrzebowała to mi powie i
ogólnie to najlepsze rozwiązanie. – Odpowiedziałam z uśmiechem.
Na
szczęście nikt się nie kłócił, więc kiedy nadeszła pora na obiad to właśnie ja
zabrałam Lott do domu. Od razu zaczęła wszystko obwąchiwać i gryźć drewnianą nogę
stołu. Szybko wyperswadowałam Jej to w krótkiej rozmowie i jak szalone stado
bawołów rzuciliśmy się na krzesła w jadalni.
Hot dogi z cateringu, genialne.
Rzuciłam parówkę szczeniakowi przez co Heilari spojrzała na mnie z
oburzeniem.
-Masz zamiar Ją tak dokarmiać? Może w ogóle
posadź Ją na krześle i daj talerz?
-Czemu nie… Ale co ma jeść? Chyba, że
wyczarujesz karmę.
-Eh… Zajmę się tym. Wy macie nigdzie nie
wychodzić. I tak ktoś mógł rozpoznać Ciebie i Falcona, kiedy byliście w
szpitalu. A propos, Macabra, wszystko już okey?
-Tak, dziękuję. – Odpowiedziała na chwile
przerywając wbijanie widelca w bułkę.
Chyba chciała uśmiercić to biedne pieczywo.
Po posiłku mieliśmy chwile przerwy przed
treningiem. Poszłam do siebie razem z nową pupilką. Ktoś zapukał do drzwi,
okazało się, że Remy umiera z nudów, więc wpuściłam Ją do środka i wyszłyśmy na
balkon. Słońce grzało jak wściekłe, było niewiarygodnie gorąco. Siedziałyśmy na
czymś w rodzaju ławki w szortach i przerobionych podkoszulkach. Lubię ciachać
ciuchy nożyczkami, nie tylko swoje. Myśl o jakichkolwiek ćwiczeniach fizycznych
doprowadzała mnie do szału, najchętniej cały dzień siedziałabym w basenie.
Leżąca obok Lottie gryzła jakiś karton.
-Zobacz! Co to? – Rem nagle wstała wyraźnie
czymś zainteresowana.
Otworzyłam oczy i
spojrzałam na ogród gdzie wylądowały trzy dziwne, metalowe kule.
Otworzyły się w tym samym momencie, ukazując niezapowiedzianych gości. Magneto…
***
Wszystkiego najlepszego z okazji Walentynek! :)
Rozdział oceniam na: dziwny, a Wy?
Dość trudno mi się go czytało poprawiając błędy i generalnie nie jestem zadowolona. Mam napisane jeszcze 3, które będę wrzucała w każdy weekend nie licząc tego. A potem zacznę tworzyć "na żywioł", bez wyprzedzenia. Może wtedy będą lepsze.
Zapraszam także do przeczytania mojego kolejnego opowiadania: http://soo-heilari-avengers.blogspot.com/
Na razie 1 rozdział, także przeczytanie i ocenienie nie zajmie Wam dużo czasu ;]
Tematyka: superbohaterowie! ;D Głównie postacie Marvela, ale mam ambicje na coś więcej ;)
Odwiedźcie zakładkę "inne blogi". :)