piątek, 8 marca 2013

Rozdział 13

"-No to lecimy do Nevady..."


[ 14 lipca ]

Brunetka stała przy oknie obserwując ogród, nie zmieniła pozycji gdy do pokoju weszła Remy. W końcu uraczyła Ją spojrzeniem i usiadła na swoim fotelu.

-Wiem, że uciekli. - Powiedziała sucho. Ruda nie odezwała się. - Problem w tym, że Alice nie może się z nimi skontaktować, a nie wracają zbyt długo. Coś jest nie tak. Chcę, żebyś powiedziała mi gdzie są. 

-Tylko, że nie wiem... - Zaczęła niepewnie. - To poważne?
-Oczywiście! - Zaczynała być zdenerwowana. - Nie wiem co się stało, ale muszę ich natychmiast odnaleźć. Gdzie są?

-Przeszli przez zachodnią część płotu, kierowali się w stronę parku. Ale nie mówili nic konkretnego.

***


Heilari zadzwoniła do Charlesa Xaviera ze swojego centrum dowodzenia, prosiła go o pomoc w odnalezieniu dwójki uciekinierów. Kiedy dowiedziała się, gdzie przebywają zaklęła. Natychmiast rozłączyła się, mimo apelacji Profesora. Zabrała kilka gadżetów i potrzebny sprzęt po czym ruszyła w kierunku hangaru. Wybierając niewielki i bardzo nowoczesny samolot po raz kolejny użyła swojego telefonu. 



-Mówi Melanie.
-Ciocia? Hej. – Głos wydawał się przyjazny, jednak w rzeczywistości dziewczyna, która odebrała telefon była rozdrażniona. Heilari to wyczuła.
-Musisz mi pomóc.
-Ponieważ…?
-Nathalie… Dwójka moich uczniów trafiła do NCEM…
-Aaah… No to po nich. 
-Wiem, że miałaś tam misje i znasz teren. Za 15 minut po Ciebie przylecę, w domu jesteś?
-Tia…
-To się szykuj.

Weszła do samolotu i włączyła odpowiednie guziki, po chwili zapalił się rząd różnokolorowych kontrolek. Sprawdziła poziom paliwa i stan techniczny maszyny, kiedy upewniła się, że wszystko jest jak należy – wyleciała z hangaru przez ukryte pod boiskiem wrota. Na wszelki wypadek włączyła maskowanie i urządzenie dzięki, któremu Jej „Amelia” nie była wykrywana przez radary.

 Nathalie Queen była nieprzeciętną mieszkanką zwykłego miasteczka Woodwest w stanie Colorado.  Mieszkała z przybranymi rodzicami, Emmą i Jackiem, do których trafiła w wieku 16 lat. Teraz była już dorosłą kobietą mającą bardzo oryginalna pracę. Mianowicie, była tajną agentką pracującą dla FBI, a czasami także na zlecenie innych agencji. Głównie za sprawą dziadka, najlepszego przyjaciela Heilari, który to również miał za sobą bogatą, szpiegowską karierę.
Melanie Hover posadziła samolot na łące, pięćset metrów od domu Nath.

Zaczęła iść w stronę zabudowań, w połowie drogi spotkała się w wysoką, rudowłosą dziewczyną. Niebieskie oczy wpatrywały się w te fioletowe i na odwrót. Mierzyły się wzrokiem próbując zachować się przyzwoicie i nie rzucić się sobie do gardeł. Chociaż były skłócone, H potrzebowała pomocy kogoś takiego jak siostrzenica swojego przyjaciela.

-To co? Lecimy? - Zaczęła w końcu Melanie. Zawróciła i teraz obydwie podążały w kierunku samolotu. 
-Tak, wiesz gdzie?
-Mam dokładne położenie. Potrzebny nam plan czy lepiej iść na żywioł?
-Plan bez dwóch zdań musi być.
-No to lecimy do Nevady...
-Dobra, masz te identyfikatory? Musiałaś wiedzieć.
-Przygotowałam się. Wszystko jest w tamtej torbie. - Odpowiedziała pilotka ustawiając odpowiednie dane w pokładowym komputerze.  
-Szczerze mówiąc szanse są marne. - Dodała Nathalie. - Musimy wejść głównym wejściem, dzięki plakietkom wejdziemy tam bez uruchomienia alarmu, ale i tak będziemy miały tylko jakieś 20 sekund na przedostanie się dwa poziomy niżej. Tam są cele więźniów czekających na... No wiesz...


***

Megan otworzyła oczy, chociaż zaraz potem zamknęła je czując ogromny ból głowy. Mimo wszystko w końcu rozejrzała się, by ocenić swoje, najprawdopodobniej kiepskie, położenie. Znajdowała się na samym dnie głębokiego, dołu, którego ściany i podłoże pokrywała gruba warstwa betonu. "Pomieszczenie" było rozmiarów małego, kwadratowego pokoju. Spojrzała w górę, skąd dochodziło bladoniebieskie światło. Mniej więcej 10 metrów wzwyż tkwiło trzech strażników, którzy wyglądem przypominali roboty. Mieli dziwne kombinezony i hełmy, celowali do niej z broni. Nie mogła ukryć swojego strachu, bardzo powoli przesunęła się ku najbliższemu narożnikowi. Skuliła się w nim i myślała o tym co powinna zrobić, czy zginie i "gdzie do cholery jest Neal"...


***


Samolot cicho wylądował na opustoszałym polu. Temperatura wynosiła 31 stopni i upał nie zachęcał do jakiejkolwiek pracy, jednakże Heilari i Nathalie bez słowa przebrały się i zabrały potrzebny ekwipunek. Ruszyły na zachód, tam miała znajdować się rozległa baza NCEM.

Za niewysokim wzgórzem ujrzały płaska dolinę, na której powierzchni znajdowało się kilka budynków przypominających garaże. Nath skinęła głowa dając znak, że własnie tego szukały. 

-Mają kiepskie zabezpieczenia zewnętrzne, centrum było budowane  20 lat temu i nie ma kasy na remont. Koło drzwi znajdują się czujniki, które uruchamiają się gdyby ktoś chciał przejść nie przykładając karty z nadajnikiem do ukrytego skanera. Kamery... Są na każdym korytarzu i w każdym pomieszczeniu. Po jednej. Wszystko znajduje się w podziemiach, mają cztery poziomy, każdy odpowiada wybranej funkcji. Najniżej są biura, dalej sale tortur i no wiesz... Potem dwójka i zaraz pod nami miejsce dla pracowników i takie tam... Mogę używać mocy maksymalnie 15 minut. Nadal chcesz to zrobić? - Mówiła młodsza z agentek.
-Tak. - Melanie odpowiedziała ostro. - Gotowa?
-Mhm.


Dziewczyna złapała H za rękę po czym obydwie zniknęły.  

***

Tymczasem w Colorado wszyscy mieszkańcy Instytutu zebrali się w salonie. Remy opowiedziała im dlaczego Heilari musiała wyjechać, dlaczego Megan i Neal zniknęli aż w końcu dlaczego pod bramą rezydencji kotłował się tłum wściekłych mieszkańców miasta. Do pełni szczęścia brakowało im chyba tylko pochodni i wideł...



_________________________________________

Nie wiem co by tu napisać... Dziękuję za czytanie i komentowanie :)
Zapraszam także tutaj: http://soo-heilari-avengers.blogspot.com/


sobota, 2 marca 2013

Rozdział 12


[ 14 lipca ]

* Maddie  / Forza *

Zeszłam na śniadanie w parszywym humorze. Nie spałam pół nocy przez tego kundla Megan. Ciągle piszczał, a mamy pokoje obok siebie. Zrobiłam sobie śniadanie i już miałam zamiar je zjeść, kiedy talerz zniknął wraz z pojawieniem się podmuchu wiatru. Po drugiej stronie stołu stał szczerzący się Quicksilver, gdybym go tylko dorwała…

-Ty cholerny złodzieju! – Wrzasnęłam z pewnością budząc wszystkich uczniów.
-Prawa dżungli. – Mruknął tylko wcinając moje kanapki.
-Już ja Ci zaraz zrobię taką dżunglę…

Rzuciłam się na niego przez blat, ale naturalnie był szybszy. Ten debilny uśmieszek nie znikał z Jego twarzy ani na chwilę. Zaczęłam go gonić po całej kuchni, siwa gnida świetnie się bawiła. Ja mniej…  Właśnie wykonywałam spektakularny skok na lodówkę, kiedy znowu uciekł, a ja zderzyłam się z maszyną. Nabiłam sobie guza, ale chęć dorwania chłopaka była zbyt wielka żebym siedziała na podłodze lamentując nad swoim czerwonym czołem. Po kolejnych kilku podejściach do pomieszczenia wbiegli Neal i Megan,  a zaraz potem cała reszta. Pietro zatrzymał się patrząc na nich; sama nie wiem po co, wykorzystałam to i złapałam go za szyje.

Znał moją moc. Wiedział co mogłam zrobić. Spojrzałam mu w oczy z nieukrywaną satysfakcją i dostrzegłam cień przerażenia. Zastanawiałam się co zrobić, kiedy Heialri przepchnęła się przez tłumek.

-Zostaw go. – Powiedziała stanowczo, ale jak na nią dość łagodnie.
-Tym razem Ci daruję. – Warknęłam i puściłam go po czym teatralnie wyszłam.

Dopiero po godzinie wróciłam do kuchni żeby w końcu zjeść to nieszczęsne śniadanie. 

*Remy / … *

Czuję się obserwowana,  bez przerwy mam to dziwne wrażenie. Quicksilver pojawia się na mojej drodze z częstotliwością kilkudziesięciu sekund. Do tego Jego złośliwy uśmiech stał się trochę bardziej… psychopatyczny? Starałam się trzymać Megan i Neal’a oraz naszej nowej podopiecznej, Lottie. Postanowiliśmy przejść się po ogrodzie, bo co innego mogliśmy począć w gorący lipcowy poranek mając zakaz na wychodzenie poza teren instytutu?

Minęliśmy boiska, ale uparcie wędrowaliśmy dalej. Lott biegała wokół nas łapiąc motyle.  Dochodziła 10 gdy doszliśmy do ogrodzenia. Neal wpadł na "genialny" pomysł.

-Przejdziemy przez mur i pójdziemy do miasta.
-Tak, a potem Heialri pourywa nam głowy. Jak myślisz, fajnie się tak żyje? Sądzę, że raczej ciężko. - Megan zganiła go spojrzeniem.
-No daj spokój, wiem, że chcesz... - Uśmiechnął się i wyciągnął do niej rękę.
-I co z tego? No i co z Lottie? - Chyba traciła pewność siebie. Jej spojrzenie coraz częściej wędrowało na okazały płot. Devil zaczął szukać dogodnego miejsca do przejścia na drugą stronę. -Remy? A co Ty o tym myślisz? - Zapytała po chwili.
-Ja?
-Nie, inna Remy.
-Okey, więc ja to w ogóle nie chcę tu być. A co dopiero wyłazić na zewnątrz... -Oświadczyłam cofając się kilka kroków.

Granatowo włosa westchnęła i wręczyła mi psa.

-To ja lecę. Bądź gdzieś tutaj i kryj nas. - Powiedziała, a potem warknęła w reakcji na triumfalny uśmiech Neala.

Wspięli się na płot i przeskoczyli go. A ja zostałam z psem... W sumie mogłam iść z nimi, ale teraz już za późno.

* Megan / Arklys *

Szliśmy w stronę miasta, nie mieliśmy pieniędzy, ale centrum to zawsze jakaś miła odmiana. Upał dawał się we znaki, ale Devil jako Devil nie odczuwał gorąca. Jemu to dobrze, nie może się oparzyć, ani nic... Za to w zimę odczuwa niską temperaturę znacznie bardziej niż my. Przestałam narzekać. 

-To co robimy? - Zapytał.
-Nie wiem, połazimy tu i tam. W końcu pani H się  zorientuje i zobaczmy co dalej... -Parsknęłam śmiechem.- Jak już zwiało to karę mam w głębokim poważaniu.
-Dobra, to ja proponuje park.
-Okey. A ten... Gratulacje za niezabicie Quicksilvera. - Uśmiechnęłam się. - Nie chcesz czasami wrócić do Magneto?
-Nie wiem... Nie myślę o tym. Ale raczej nie. Mimo treningów tu jest lepiej. - Odwzajemnił uśmiech.

W parku, jak to w parku dostaliśmy głupawki. Bawiliśmy się w berka i w chowanego z jakimiś dzieciakami, potem ganialiśmy się z takim świetnym psiakiem, który powiedział mi w sekrecie, że jego właściciel trzyma oszczędności w skarpetce...

-Gdzie teraz? - Neal bronił się przed atakiem szalonego pięciolatka. Zaczęłam się śmiać, przynajmniej dopóki nie skoczyły na mnie dwie Jego koleżanki. Po jako takim ogarnięciu maluchów postanowiliśmy iść na główny plac miasta.

Kiedy tylko znaleźliśmy się na miejscu stwierdziłam, że był to zły pomysł. Chyba pamiętali mnie z incydentu sprzed kilku dni, kiedy to ujawniły się Macabra i Electra. Neal miał wtedy wyłączony holozegarek.

-Ej, oni mnie chyba kojarzą. Wiesz w jakim sensie. - Szepnęłam.
-Wynośmy się stąd. - Rozejrzał się.

Czemu wokół Nas zbierał się spory tłumek? Nie spodobało mi się to. Zanim zdążyliśmy zwiać, krąg co odważniejszych babć i panów z ciężkimi przedmiotami zacieśnił się na tyle, że zagrodzili nam drogi ucieczki.

-O co wam chodzi? - Zapytałam udając, że wcale nie wiem, że oni wiedzą...

Groźnie miny same sugerowały odpowiedź, zaczęli krzyczeć "mutanci", "wybryki natury" i inne tego typu milutkie teksty. Jak na złość rozładował mi się telefon, a Neal swój zgubił. Trzeci już w tym roku... Ci ludzie zbliżali się coraz bardziej, zauważyłam jakieś liny, kajdanki... Rany, po co oni to noszą przy sobie? Korciło mnie żeby użyć mocy, ale jednak szybko uprzytomniłam sobie, że to może naprawdę pogorszyć sprawę.

-Przestańcie! My nic nie robimy! Pomyliliście nas przecież! - Moje próby chyba na nic się nie zdawały.

Kilka osób wyciągnęło telefony, okazało się, że wtedy robili nam zdjęcia i filmiki. Mieli dowody... Przynajmniej na mnie, Mr. Diabeł był widoczny tylko pod swoją piekielną postacią. Ale przecież co im szkodzi przy okazji zgarnąć przypadkowo napotkaną osobę...

-Może jednak ich postraszę? - Zapytał cicho.
-Nie... - Odparłam, tak naprawdę chciałam powiedzieć coś całkiem innego. -Nie ma nas już 2 godziny, pewnie Heilari nas szuka i...

W końcu ludzie rzucili się na nas. Jako tako udawało mi się ich odpychać, ale Neal walczy bardzo kiepsko i wyraźnie nie dawał rady. Gruby facet zarzucił jakiś lasso... Rany, skąd on to wytrzasnął! Miałam unieruchomione ręce, ale udało mi się go kopnąć, wypuścił line, z której się uwolniłam. Babcia walnęła mnie laską w głowę i zrobiło mi się czarno przed oczami...

*Narrator*

Remy znudzona czekaniem postanowiła wrócić do instytutu. Po drodze kilkukrotnie dzwoniła do Megan lecz ta nie odbierała. Ruda zabrała psa i ruszyła w kierunku rezydencji. Cichaczem starała się dotrzeć do swojego pokoju, ale znienawidzony Quicksilver stanął Jej na drodze zaledwie kilka metrów od pożądanego celu - drzwi bezpiecznego schronienia.

-Hej, gdzie się tak spieszysz? - Zapytał z zawadiackim uśmiechem opierając się o ścianę.

Po otrząśnięciu się i zaktualizowaniu danych pod tytułem "rzeczywistość", Remy spojrzała na niego dość groźnie. Minęła chłopaka i podążyła do pokoju.  Zamierzała wejść, ale po raz kolejny przeszkodził Jej siwowłosy.

-Wasza nawiedzona szefowa Cię woła. - Oświadczył.
-Aha... To kiepsko...

Westchnęła i energicznym krokiem ruszyła w kierunku gabinetu Heilari, mając nadzieję, że Pietro postanowi odpuścić zaszczyt towarzyszenia jej.

                                                                                     

Kolejny rozdział za nami. Mam nadzieję, że się Wam podoba :)
Ostatnio sporo myślałam o tym opowiadaniu i przyznam, że mam plany na 20 lat do przodu ;D
Według mnie najciekawsze będą wątki Megan i Remy, ale to ocenicie same. 
Proszę o szczere oceny :)