niedziela, 7 października 2012

Rozdział 4

[ 5 lipca ]

Minęło kilka dni od śmierci Emmy Wolfe. Pogrzeb odbył się bez zakłóceń, Remy stojąc w tłumie obserwowała ceremonię. Zauważyła kobitę, której nie widziała nigdy wcześniej. Chociaż wyglądała całkiem normalnie coś w niej napawało strachem. Dziewczyna starała się nie patrzeć w tamtą stronę, ale nie potrafiła się powstrzymać. Brunetka miała około 20 lat, proste ciemne włosy były rozpuszczone i sięgały za łopatki. Rem nie miała krewnych, powinna trafić do domu dziecka bądź rodziny zastępczej. Od Mirandy dowiedziała się, że na razie żadna z Pistol Annies nie może jej adoptować i trafi do jakiejś prywatnej szkoły. Nie musi czekać na rozpoczęcie roku szkolnego, Ashley zaoferowała, że pomoże jej się spakować i zawiezie ją na miejsce. Kiedy tylko dotarły do starego domu, Rem bez słowa weszła do środka i podążyła do swojego pokoju. Nie chciała się rozpłakać, ale kilka łez i tak stoczyło się po policzkach dziewczyny. 

-Hej, Remy... Wszystko będzie dobrze...
-Każdy tak mówi. Może poczekasz tutaj, dobrze? Chcę się spakować sama..
-Jasne. - Ashley uśmiechnęła się ciepło i usiadła na kanapie w salonie. Rozglądała się zamyślona, szczególną uwagę poświęciła zdjęciom rozstawionym na kominku.

Rudowłosa chciała jak najszybciej uciec od przeszłości. Pakowała się w tempie bolidu F1 i niechlujnie wkładała ubrania do walizek. Wszystkie pamiątki, ramki, książki .. Wrzucała do kartonów i szybko brała się za kolejne etapy pakowania. W końcu udało jej się zakończyć czynności i zmęczona opadła na podłogę. Jej wzrok padł na małą kartkę leżącą pod łóżkiem podniosła ją z zaciekawieniem i odczytała numer telefonu do  organizacji znanej Żołnierzami Olimpu. Wyjęła z kieszeni komórkę i pewnie wystukała ciąg cyfr. Chwilę wahała się czy nacisnąć zieloną słuchawkę, jednak ostatecznie zamknęła oczy i rozpoczęła połączenie. 

-Słucham? - Kobiecy głos odezwał się po drugiej stronie.
-Am.. Nazywam się Remy Wolfe... Czy dodzwoniłam się do... - Przerwała powątpiewając w to co robi.
-Soldiers of Olimp. Przy telefonie Heilari. Cieszę się, że wreszcie dzwonisz. Jednak nie uważasz, że teraz ciężko będzie nam cię ściągnąć?
-Ja... Przepraszam?
-Dobrze, nie znasz naszych możliwości. Daj mi pół godziny, wszystko załatwię.
-Ale ja teraz...
-Wiem jaka jest twoja sytuacja. Zmienię tylko nazwę szkoły gdzie miałaś trafić. Wyślemy samochód.
-Nie, zawiezie mnie przyjaciółka. 
-Rozumiem. Czy mogę dzwonić na ten numer?
-Tak.
-Dam znać jak skończę. Tymczasem nikomu nie mów gdzie sie wybierasz. Ashley Monroe dostanie tylko adres.
-Skąd..
-Nie ważne. Wiedz, że nie trawię głupich pytań. Po prostu czekaj, najlepiej w swoim pokoju. 
-Dobrze. Dziękuję.
-Podziękujesz gdy poznasz swoją prawdziwą siebie. Pomożemy ci. Do zobaczenia.

Rem nie zdążyła odpowiedzieć, kobieta rozłączyła się. Rudowłosa sama nie wiedziała co o tym myśleć, póki co zajęła się książką, co jakiś czas przesuwając jakiś przedmiot by blondynka na dole miała pewność, że nadal się pakuje. Idealnie po 30 minutach usłyszała z salonu dzwoniący telefon. Cichutko wyszła na schody i przysłuchiwała się monologowi Ashley.

-Halo? Tak, to ja... Aha.. Czy to jakaś pomyłka? Tuż przed wyjazdem, żartuje sobie pani? Mhm... No dobrze... Zgoda. Tak, wiem. Do widzenia... Remy!

Ruda chwilę się ociągała, a później zeszła na dół z pytającym wyrazem twarzy.

-Zaszła mała pomyłka. Jedziemy do innej szkoły, tamta nie ma miejsc czy coś.. Nie wiele chcieli mi powiedzieć. Podróż będzie trochę dłuższa. 15 godzina samochodem, ale damy radę.. 
-Ale gdzie?
-Do Denver w Kolorado.
-Aha... Cóż.. Mogło być gorzej. 
-Pewnie. Jak idzie pakowanie?
-Am.. Zaraz skończę.
-Okey, czym szybciej wyjedziemy tym lepiej.

Wróciła do pokoju, zadzwoniła jej komórka.

-Zadowolona? - Spokojny głos Heilari wywoływał ciarki na plecach.
-Mhm. Zaraz wyjeżdżamy.
-Dobrze, przygotujemy pokój. Ciesze się, że do nas dołączysz. Jeśli sprawdzą się moja przypuszczenia nasza współpraca będzie bardzo korzystna. Do zobaczenia jutro.
-Do widzenia. - Tyj razem udało jej się dokończyć i to właśnie Remy pierwsza nacisnęła czerwoną słuchawkę z triumfalną miną. 

Zabrała 2 najważniejsze torby, reszta miała trafić do szkoły w późniejszym terminie. Obydwie wsiadły do samochodu i ruszyły w długą podróż. W mocy zatrzymały się kilka godzin snu w pobliskim motelu. Następnego dnia po 12 samochód minął szyld "Melanie Hover's Institute for specially gifted". Pojazd zatrzymał się równolegle do wrót budynku. Wysiadły i skierowały się do nich. 

-Kto dzwoni? - Rem cofnęła się. 
-Dobra, ja..

Blondynka nacisnęła guzik dzwonka i oczekiwała na reakcje. Drzwi otworzyły się, wyszła młoda kobieta w okularach przeciwsłonecznych. Nieco zbiło je to z tropu, ale żadnej książki nie można oceniać po okładce.  Może Brunetka miała problemy z oczami? Jeszcze bardziej zdziwił je fakt, że zamknęła za sobą wrota.

-Remy Wolfe, prawda? Czekaliśmy na ciebie. - Uśmiechnęła się delikatnie.-Nazywam się Melanie Hover, jestem właścicielką szkoły. Może być pani spokojna. Rzeczy wezmę ja, odwiedziny zapowiadamy z co najmniej dwu dniowym wyprzedzeniem, można brać naszych podopiecznych na wycieczki, ale tylko te uzgodnione i zaplanowane ze mną. Dziękuje, pozdrawiam i żegnam panią. - Mówiła sztucznie urzędniczym tonem i zabrała od dziewczyny walizki. Obie niemrawo wpatrywały się w dyrektorkę, aż w końcu Rem i Ashley przytuliły się na pożegnanie i wokalistka odjechała. 

Ruda i Melanie weszły do środka. Piękny salon, stare, zdobione meble i pastelowe barwy powodowały uśmiech na twarzy. 

-Przepraszam za tamto, chciałam jak najszybciej się jej pozbyć i pokazać ci wszystko. Na początek.. - Mel przemówiła nagle łagodnym tonem i zdjęła okulary tak by Remy od razu zobaczyła jej oczy. Fioletowe... 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz